sobota, 18 kwietnia 2015

Przed ostatnim wyjazdem do Niemiec pojechaliśmy z autem do elektryka,żeby sprawdził akumulator,bo coś był kapryśny ostatnio.Pan elektryk stwierdził,ze jest extra i pojeździ jeszcze,że ho,ho.
Pojeździł tyle,że jadąc do Niemiec już po 1,5 h drogi auto nie odpaliło i z przystanku we Wrocławiu nie mieliśmy jak ruszyć,na szczęście odpaliliśmy od pomocnych ludzi na klemach.Na miejscu już w Niemczech kupiliśmy nowy akumulator.
Ale to nie koniec atrakcji z autem.
Nasz powrót z Niemiec zasługuje na osobny,wspaniały wpis.
Wyjechaliśmy wcześnie rano od siostry i jechało się super.Po godz 12tej stwierdziliśmy ,że jak za chwilę nie znajdziemy stacji benzynowej,to trzeba będzie zjechać z autostrady w jakieś miasto,żeby nie stanąć na drodze,paliwa zostało na jakieś może 100 km.Ale wcześniej zaczęła migać kontrolka świec żarowych / co ogólnie oznacza błąd w komunikacji i sterowaniu silnika/ To nas zaczęło bardziej niepokoić,dlatego zjechaliśmy z autostrady na najbliższym zjeździe.I dobrze,bo auto zaczęło przerywać...aż w końcu stanęło całkowicie.
..
Czarna rozpacz,w obcym kraju,bez języka ....zadzwoniliśmy do naszego mechanika.Stwierdził ,że może brakować paliwa,mimo tego,że kontrolka tego nie pokazała...może się zacięła? Więc R poleciał do najbliższego miasteczka na stację,a mało tego uprzejme niemieckie małżeństwo wypatrzyło go na drodze i podrzucili...a mało tego poczekali chętni by odwieźć z powrotem,a R już grzecznie podziękował.Po wlaniu paliwa-chwila prawdy .....i dupa blada,dalej kręci,kręci i nie odpala :(
Po kolejnej konsultacji z mechanikiem mieliśmy odpowietrzyć układ paliwowy,bo może przyczyna w jego zapowietrzeniu i kolejna nadzieja ...
Ale mimo odpowietrzenia-nic z tego.
Trzeba było jednak najlepiej ewakuować się z tego miejsca,gdyż był to zjazd z autostrady,gdzie jak wiadomo stać nie można.We dwójkę dość łatwo pchało się auto...jednak tylko do pewnego momentu,bo oczywiście ,żeby było weselej-było pod górkę i ni chu,chu...
Stwierdziliśmy,że idziemy szukać mechanika w miasteczku Grobposna,oddalonym o 3 km. I tutaj nastąpił mój pierwszy trening biegowy po kontuzji,żeby szybciej dotrzeć do miasteczka,który polegał póki jeszcze co na marszo-biegu.
R miał już chyba niezłego stresa,kazał mi dzwonić do siostry,wciąż zmieniając zdanie,a to miałam ją prosić ,żeby w necie szukała gdzie w miasteczku jest mechanik,a to miała szukać połączeń pociągu do Drezna,potem do Wrocławia,a to znowu co innego.Zaczęło być nerwowo.Oczywiście w moim telefonie wiele różnych aplikacji mam wgranych,ale jak trzeba mapę google -to nie ma ,bo po co.
Znaleźliśmy jakiś auto komis,weszliśmy pytać na migi gdzie tu auto-mechanik.Zamiast tego poddał nam myśl ,aby iść do salonu samochodowego VW,który był 5 min drogi.Tam wykonaliśmy tel do siostry,a ta rozmawiała raz z obsługą ,a raz z nami.Okazało się,że ściągnięcie auta na lawecie te 3 km to na dzień dobry 150 euro,a wjechanie do warsztatu 200 euro,a potem dalsze decyzje dopiero.I nie powiedziane,że auto jeszcze dziś od nich wyjedzie.Zrezygnowaliśmy,stanęło na tym,że bierzemy lawetę z Polski,z naszego miasta ,za 1200 zł i wracamy z autem.
Jako,ze już było ustalone co i jak,laweta miała być za 5-6 h,emocje częściowo opadły,postanowiliśmy iść na kawę do McDonalda,szczęście w ogóle ,że jakaś pipidówka była w pobliżu.
Po kawce weszliśmy do galerii handlowej,żeby jakoś zająć czas.W jednym ze sklepów,ze świetnymi gadżetami,kupiłam sobie tabliczkę na ogród z wymownym napisem...
Postanowiliśmy jednak,jeszcze zanim przyjedzie laweta wrócić się na drogę i zobaczyć co z autem.
Jak się w sumie można było spodziewać.....z odległości tak ok 1/2 km było już widać,że stoi przy naszym aucie niemiecka policja.Atrakcjom nie było końca.
Nagle nas tez olśniło,że dwoje kierowców-ale żaden trójkąta nie wystawił.Bosko.
Na miejscu tez panowie policjanci pokazali nam cudowny fakt-okno od kierowcy otwarte na całego,a co,po co zamykać,przecież tam w środku tylko nasze bagaże,nawigacja,mój portfel,nic takiego.
I znowu telefon do biednej siostry mojej ,a ona to raz z policjantami po niemiecku ,raz z nami. Okazało się,że stoją tak przy aucie 2,5 h, i że,czy już chcemy czy nie chcemy ,niemiecka laweta zamówiona za 200 euro i że grzecznie nas przetransportuje na najbliższy parking.Dobrze,że dotarliśmy ,bo inaczej parking byłby policyjny i szukaj wiatru w polu.
Trzeba przyznać,że panowie policjanci i pan z lawety byli przemili,wprost przepraszali ,ze to tylko ich praca,na pożegnanie -uścisk dłoni :))
Potem już tylko włóczyliśmy się po mieście,po sklepach,znowu po McDonaldzie...
Laweta oczywiście trochę się spóźniła,od chwili awarii do zapakowania auta minęło 8 godzin i grubo po 20 ruszyliśmy nareszcie w stronę domu.Na szczęście transportował nas przemiły młody człowiek i czas szybko mijał,we własnym łóżku byłam  o 2.30 :))
To było coś okropnego,ale kto nas zna to wie ,że to standard, wyjazd bez przebojów to nie u nas.
Tabliczka stoi już przed domem i już zawsze będzie wspomnieniem tego dnia :)
A ,żeby była jasność ,przed wyjazdem byliśmy w ubezpieczalni ,żeby wykupić assistance,ale pani odmówiła,tłumacząc ,że auto mamy za stare,rocznik 99 :((

13 komentarzy:

  1. O matko aż ja się zestresowałam czytając ten wpis. Faktycznie atrakcji mnóstwo … :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. I see you had some adventures while travelling with the car...if I could, I would fly everywhere, I hate road traffic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Thank You for your comment ,sometimes travelling by car is annoying but I'm afraid to travel by plane.

      Usuń
  3. Bosko.... A ja mam pytanie to podczas powrotu ?! I w końcu laweta z Niemiec , a co z ta zamówioną z Pl ?! Żeby was tez rachunkiem nie obciążyli jak w drodze była ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie,laweta niemiecka tylko na polecenie policji,ściągnęła nas z drogi na najbliższy parking,a do Polski już nasza przyjechała

      Usuń
  4. To wszystko aż nieprawdopodobne! Czytałam z zapartym tchem...Ja bym się chyba załamała, a Ty całkiem na wesoło. I za to Cię bardzo lubię, Gosiu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nasze przeboje w czasie podróży zawsze są takie,trochę już przywykłam :))
      ale wolałabym ,żeby było bez stresu jednak

      Usuń
  5. Hehehe, no to nieżle;) Teraz sie można z tego pośmiać, ale nerwów musiało Was to kosztować...:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale mam zaległości ;)
    I jak sie fajnie to teraz czyta ;))
    Ale znam te nerwy, nam to też się często zdarza, pluu, pllu wypluć, mam nadzieję, że się nie powtórzy;)
    Kiedyś byliśmy na Krymie na wakacjach z 5 letnią Emilką, samochodem, który się zepsuł - pompę paliwa szlag trafił i auto już nie ruszyło z parkingu ;)
    Laweta z Polski to odpada, koszty naprawy również, odległość!! a na krymie benzyna tańsza od ropy ;)
    Do Polski wracaliśmy pociągiem z połową bagaży, po miesiącu wróciliśmy po samochód, która stał na Krymie u mechanika. Pompę Jurek kupił w Polsce, bo taniej i zabrał ją kolega tirem który jechał w tamte strony ;) Ach to cała opowieść ;)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Ehh masakra! Tragicznie sie to czyta, ale jaka musiala byc ulga jak juz bylas w domu w lozku :) masakra, jakas klatwa!

    OdpowiedzUsuń